HOME | DD

Qhal — Najemniczki Wielkie Wejscie
Published: 2009-03-27 15:56:25 +0000 UTC; Views: 363; Favourites: 1; Downloads: 6
Redirect to original
Description Jako że upał był jak na tę porę niemiłosierny, przewiesiłam kubrak przez ramię i przystanęłam na chwilę jeno, by pot otrzeć z czoła. Jak na ironię rzepa męczącego okoliczna wioskę gdzieś wywiało, więc zdziwiłoby mnie, gdybym poszła dziś spać bogatsza choć odrobinę.
Góry Święte, jak ich nazwa wskazywała, święte były, tak więc nikt się w nie bez ważkiego powodu nie zapuszczał. Mogłabym więc skłamać wieśniakom, że rzep nieżywy leży w kałuży, łapy wyciągnąwszy przedtem, jednak jeśliby drań powrócił, marny byłby mój los. Nie chcąc robić sobie wrogów w kolejnej wiosce, a miałam już ich kilku...nastu...no dobrze, kilkudziesięciu, ruszyłam dalej kamienistą ścieżką, wypatrując rzepa wokół.
- Rzepie! – zawołałam. – Gdzie cię, psia mać zawiało!
Lecz oczywiście odpowiedzi nie otrzymałam, bo rzepy mówią tylko wtedy kiedy to im na rękę. A rzepy te zazwyczaj wskakują ludziom na głowy i oczy im lubią wydrapywać, tak więc nic dziwnego, że mieszkańcy wioski wynajęli najemnika. Czyli mnie.
- Rzepie, do stu pogiętych kości węża Nidhogga! – krzyknęłam, przypominając northlandzką legendę o potężnym gadzie, co to władcy krasnoludów imię chciał, drań, zabrać. Nawet jednak na tę jakże oczywistą groźbę w słowach moich potwór nie zareagował.
W tym samym jednak momencie, gdy już myślałam, że odwrót będzie najmądrzejszą rzeczą, coś capnęło mnie z całych sił za głowę i dalej mi szarpać włosy! W porę złapałam to coś za futro, bo już sięgało szponami swymi do moich oczu. Rzep odpadł, ale natychmiast znów się podniósł, sypiąc naokoło przekleństwami niczym norrincki pirat w tawernie. Że też tyle bestia tego znała. Wyjęłam miecz i złapałam za rękojeść obiema dłońmi.
- Albo ty albo ja – syknęłam, po czym ostrze mojego Riwwinga przecięło powietrze, odrąbując rzepowi dwa włosy. To jeszcze bardziej rozsierdziło bestię. Plując naokoło śliną i włosami rzuciło się w stronę mojej twarzy. Sprawa zaczęła wyglądać nieciekawie. Rzep najwyraźniej był wściekły, czego na pewno mógł się nabawić u okolicznych wiewiórek.
Mój miecz znów przeciął powietrze, tym razem rozczłonkowując rzepa trochę. Ręka poleciała na kamienie ścieżki a ja zrobiłam półobrót, unikając pazurów drugiej, jeszcze żywej, łapy. Tym razem to, co powiedział o mnie rzep, nie nadawało się nie tylko dla uszów delikatnej niewiasty, ale także dla uszu wspomnianego już norrinckiego pirata. Chlapiąc wszystko naokoło krwią, sikającą z odrąbanej kończyny, wysunął łapy tylne i tymi to tylnymi łapami nakierował się ponownie w stronę mojej twarzy. Tym razem był szybszy. Przyszpilił mi się nogami do policzków, zahaczając ostrymi pazurami o skórę i robiąc mi parę nieciekawych zadrapań dość głębokich, by móc się nimi zacząć martwić. Jego lewa ręka była niebezpiecznie blisko mojego prawego oka. Zaczęłam szukać gorączkowo wokół siebie jedną ręką jakiegoś kamienia, gdyż druga dalej trzymałam rzepa na stosunkowo bezpieczną odległość. Nareszcie! Wzięłam w dłoń dość pokaźny kamień i rąbnęłam nim z całej sił w łeb potwora. Ten zaraz poluzował uścisk. Ja wręcz przeciwnie, złapałam drania jeszcze mocniej, waląc mu kamieniem w głowę niczym oszalała. Stukałam go tak długo, aż wreszcie oklapł. Runął na ziemię niczym wór ziemniaków, po czym znieruchomiał. Czyżbym zabiła go, waląc w łeb kamieniem? Bardzo możliwe, gdyż rzep takowoż zbyt silnego łba nie ma, to raczej jego rączki sieją postrach wśród ludności.
Już miałam bestię nieżywą zarzucić na ramię i zejść kamienistą drogą do wioski, gdzie czekano na mnie i trupa z kiesą pełną monet, gdy nagle dał się słyszeć głos straszliwy. Ryk tak potężny, że góra się prawie że zatrzęsła. Nie trwał jednak długo, gdyż szybko oklapł tak jak i rzep. Przeszedł w pisk świergotliwy, po czym zamarł zupełnie (też jak rzep). Za to dały się słyszeć głosy ludzie.
- Przybij ją mocniej! – krzyczał dudniący bas.
- Próbuję, Stork, ale gadzina nadal silna!
- To we dwoje ją, we dwoje!
Zaintrygowana porzuciłam rzepa tam gdzie legł, po czym zaczęłam się wspinać po stromiźnie w górę. Ścieżka niestety kończyła się tam gdzie stałam, a jej miejsce zajmował rumosz skalny. Wypatrując oczy wspinałam się z wielka ostrożnością, tym bardziej, że pomiędzy głosami ludzkimi pobrzmiewał lekki pomruk. W pewnym momencie doleciał mnie odór siarki.
- Smok? – spytałam sama siebie. Czułam już wiele zapachów, ale taki, specyficzny, zapach zawsze oznaczał smoka ognistego. Przyspieszyłam zatem, gdyż smoki takowoż stanowiły obiekt mojego wielkiego zainteresowania.
Nie trwało długo, gdy wychynęłam zza skały, a mym oczom ukazał się specyficzny widok. Półżywy czerwony smok próbował wstać, powarkując, a siedmiu ludzi w płaszczach świadczących niezbicie, że w służbie króla są, dźgało go czym popadnie i co najgorsze, gdzie popadnie. Jeden cisnął lancą w tylną część jego ciała, co wywołało taką reakcję, że smok zionął w tamtym kierunku ogniem, doszczętnie paląc rycerza.
- I dobrze ci tak – mruknęłam cicho.
Jednak jego kompani nie zapatrywali się na to tak jak ja.
- Patrz, co zrobiła z Karczim! – ryknął wściekle jeden z bandytów pogiętych i zamachał mieczem przed oczami smoka. – Zabić ją! Zabić ją wreszcie! Bez zabaw!
- To zrób to jeśliś taki mądry, najwidoczniej trochę ducha w niej się jeszcze kołacze – odwarknął drugi.
Smok, pomimo ciężkich ran, próbował podnieść się na nogi. Szóstka zawadiaków jego królewskiej mości natychmiast dopadła do niego celując mieczami wprost w oczy nieszczęśnika. Czas bym ja wkroczyła.
Zsunęłam się cicho ze skały, dalej trzymając w dłoni miecz, którego nie schowałam po walce z rzepem, po czym równie cicho podeszłam od tyłu do grupki rycerzy.
- Zabij, zabij!
- W oko, w oko!
- W pysk celuj, przebij gardziel!
- A ja proponuję, by panowie odstąpili grzecznie od tego stworzenia i udali się swoją drogą, gdziekolwiek ona prowadzi.
Odwrócili się jak jeden mąż i wlepili we mnie ślepia niczym puchaczka w ciemna noc.
- A co cię sprawa obchodzi, kobieto! – wrzasnął ten, który wcześniej tak opłakiwał Karcziego.
- A to mnie obchodzi, że smoki to ma dziedzina i nie pozwolę ostrzy tępić na ich szlachetnych głowach – odparłam całkiem poważnie.
- Słyszeliście!? Ta baba prawi, że to szlachetne zwierzę!
- To bestia! Bestia, którą trzeba ukatrupić!
- W takim razie będę musiała sięgnąć do przemocy.
- Słyszeliście ją! Prze...moo..c...
Tu urwał swoje popiskiwania, gdyż ja, przerzuciwszy miecz do lewej ręki sięgnęłam za pas. Natychmiast aktywowałam swój własny wynalazek, czyli wyrzutnię ostrzy, sztylety naszpikowały mój pas niczym kolce jeża. Zza rękawów wytrysnęły mi ostrza, które według tego, co opracowałam, wystrzeliwały niczym z łuku, gdy tylko tego zapragnęłam.
- Przemocy, moi drodzy – powiedziałam z naprawdę paskudnym uśmiechem. – I zapewniam was, że lepiej sobie z wami poradzę niż ten zdychający smok.
Rycerze jego królewskiej mości w liczbie sześć natychmiast wzięli nogi za pas. Uroczy był to widok, gdy banda darmozjadów biegła przez skały i kamienie, porzucając po drodze broń. Najwidoczniej odwaga nie należała do ich najwidoczniejszych cnót. Po chwili tyle ich widzieli.
Smok nadal leżał tam, gdzie go zostawili. Podeszłam ostrożnie i przykucnęłam przy jego łbie. Smok spojrzał na mnie, po czym opuścił łeb, zamykając jednocześnie oczy.
- I co oni z tobą zrobili – powiedziałam, dotykając lekko nozdrzy zwierzęcia. Smok mruknął i wypuścił parę, mocząc mi dłoń. Nie cofnęłam jednak ręki. – Myślisz, że się jakoś z tego wyliżesz?
Smok westchnął ciężko i wydał odgłos tak żałosny, że aż serce mi się ścisnęło.
- Powinnam ich była zarąbać, jak tam stali – powiedziałam przez zaciśnięte zęby. – Widać od razu żeś chory, nawet mówić nie możesz. Na chorego smoka się pchać, to brak honoru i podła rzecz, jako tu stoję...siedzę.
Smok westchnął raz jeszcze, po czym znów mu opadły powieki, które na chwile otworzył. Tym razem jednak na zawsze.
Spuściłam głowę, chcąc uczcić śmierć szlachetnego zwierzęcia minutą ciszy. Potem wstałam i otrzepałam spodnie z kurzu.
- Jakeś czerwony smok, skarb pewnie w grocie chowałeś – powiedziałam. – Pewnie dlatego te chłystki cię napadły. Skarb ten niech wspomoże kogoś uczciwego, na przykład najemniczkę, która do garnka nie ma czego włożyć już od dwóch dni.
To powiedziawszy ruszyłam ku wylotowi groty, która znajdowała się nieopodal. Zapewne pseudorycerze wywabili z niej smoka i zadali mu śmiertelne rany, od których wyzionął ducha. Zanurzyłam się w ciemność. Żadnej pochodni nie zauważyłam, ale droga była jako tako widoczna. W ścianach wprost roiło się od drogocennych kamieni, które świeciły niewiarygodnie silnym blaskiem, odbijając odległe światło słoneczne i siebie nawzajem. Wzięłam jeden do ręki i pomyślałam, że mogłabym się za to żywić przez miesiąc a i jakieś odzienie by się za to kupiło. Idąc coraz bardziej w głąb zastanawiałam się, w co włożę skarb, zakładając, że będzie go dużo. Musi być dużo. Bo za marne kilka kamyczków nie odpędza się rycerzy jego królewskiej mości od wodopoju.
Idąc tak jakiś czas, słyszałam jakieś dziwne pomlaskiwanie. Tym dziwniejsze, że dochodziło z całkowitej ciemnicy przede mną. Na wszelki wypadek ukryłam się za załomem skalnym i wyjrzałam ostrożnie zza niego.
To co zobaczyłam, zapaliło mi ogniki w oczach. Przede mną rozciągała się wielka sala, cała wypełniona złotem. Gdzież tam złotem! Nie tylko. Kamienie i srebro błyszczały niczym oczy księcia Rindorrfu na widok pięknej kobiety (brzydkiej zresztą też, książę Rindorrfu nie należał do wybrednych w tej kwestii). A przed całą ta kupą cennego metalu i kryształów siedział mały czerwonawy smok, ogryzając gnat jakiś. Musiała mnie gadzina wyczuć, bo podniósł natychmiast głowę i zaczął węszyć. Co mi tam, przecież to dziecię jeszcze, pomyślałam i wyszłam zza załomu, dumna niczym paw. Niedługo trwała ta duma. Smoczątko jak nie ciśnie kością za siebie! Jak nie rzuci się na mnie z piskiem i zgrzytem zębów! Jak nie wyciągnie łap przed siebie, łap najeżonych pazurami jak jeż kolcami. Mieczem więc pacnęłam go po siedzeniu, krzywdy nie chcąc mu zadawać. Smoczek popatrzył na mnie wściekle i znów ruszył do szarży.
- Spokojnie, mały, bez nerwów – mruknęłam i znów uderzyłam go płazem miecza, tym razem po barku. Smoczek odskoczył jak na sprężynie. – Nie jestem tu po to, by cię skrzywdzić, lecz po to by uszczknąć trochę z tego skarbu. Założę się, że cały nie jest ci potrzebny.
- To skarb Urobei, wielkiej smoczycy, a tobie nic do niego! – warknął smok, po raz pierwszy się odzywając. Nie zaatakował jednak ponownie.
- Aaa, więc jednak umiesz mówić. To powiedz mi, czy ta Urobea, to właśnie ona, ta co leży martwa przed jaskinią?
- Nie wierzę ci – smok wyszczerzył zęby. – Chcesz mnie odciągnąć od skarbu.
- Ależ ja mogę go wziąć nawet jeśli ty tu jesteś! Jesteś za mały, mój drogi...jak do kata masz na imię, nie lubię się zwracać do bezimiennych pokurczów.
- Rithintr – syknął smoczek. – I nie jestem pokurczem. Mogę ci jeszcze pokazać gdzie raki zimują.
- Tak, tak, wierzę ci mój mały. Ale teraz bardzo proszę, przesuń się odrobinę, bo zagradzasz mi drogę do skarbu. A wierzaj mi, nie lubię zabijać ni ranić dzieci smoczego plemienia.
Smoczek zmarkotniał.
- Jesteś pewna, że Urobea nie żyje? – tym razem ton jego był w miarę spokojny.
- Jak tego, że tu stoję. Zabili go rycerze króla, nic nie mogłam zrobić.
Smok zrobił dość pocieszną minę i wyfrunął jak strzała z jaskini. Mnie to było bardzo na rękę, gdyż nawet przez myśl mi nie przeszło, by dalej dochodzić się z malcem. Podeszłam do skarbu i zanurzyłam dłoń w złocie. Jakże miły był dotyk cennego metalu! Już dawno nie miałam w rękach takiego bogactwa! Dawno? Nigdy, droga Qhal, nigdy takiego bogactwa nie miałaś w rękach. Jeśli tylko uda ci się przenieść po kieszeniach choć malutką część całości, będziesz bogata niczym królowa.
- Człowieku! – usłyszałam znowu wściekły pisk, a zza tego samego załomu, zza którego ja poprzednio wyszłam, wypadł ponownie mały smok, wachlując powietrze małymi skrzydełkami. – Człowiecza kobieto, oni wracają!
- Kto wraca... – mruknęłam, ujmując ponownie miecz. Czyżby rycerze zdecydowali się jednak na przemoc? To było mało prawdopodobne, zważywszy ich poprzednie nastawienie. Mógł to być ktoś inny, mógł ktoś przechodzić nieopodal jaskini, a smok wpadł w panikę. Mimo takich rozmyślań ruszyłam, cały czas będąc w pogotowiu, ku wyjściu. Rithintr posuwał się wolno za mną, co jakiś czas puszczając nosem małe obłoczki pary.
A jednak. Przybyli z powrotem, jednak coś się zmieniło. Było ich dwa razy więcej i mieli ze sobą więcej żelastwa. Najwidoczniej posiłki były blisko, gdyż nie zajęło im to wszystko zbyt dużo czasu.
- Gdzieś jest, pomiocie demona! – ryknął ten, który poprzednio najbardziej się udzielał. – Nikt nie wystawia na pośmiewisko dumy rycerzy króla!
- Nikt tego nie robi, jeśli na to nie zasługują – powiedziałam spokojnie, wychodząc z jaskini. Stanęłam przy wejściu, opierając się o skalną ścianę plecami. Dłoń błądziła w okolicy sztyletu.
- Zginiesz! – wypluł wieśniak jeden i ruszył na mnie z całą bandą.
- Rithintr! Schowaj się! – zawołałam i znów uruchomiłam mój nabity ostrzami pas. Tym razem nie uciekli. Złapałam więc za miecz i runęłam na nich niczym grom z jasnego nieba. Najemnicy nie od parady są szkoleni w rożnych sztukach walki. Nie minęła minuta wściekłych zmagań, gdy w powietrze poleciała ręka.
- Ucięłaś mi dłoń! – uniosło się nad naszymi głowami. I walka trwała nadal. Po dwóch minutach poleciała druga ręka. Ktoś zaklął paskudnie. Mój miecz fruwał nad i czasem pod głowami napaleńców jego królewskiej mości. W pewnym momencie poczułam się trafiona. Spojrzałam w dół i ujrzałam rozszerzającą się plamę krwi w okolicy żeber. Poczułam gwałtowny ból, ale to tylko wzmogło moja zaciętość. Po następnych pięciu minutach po rycerzach nie pozostał nawet ślad. Czterech uciekło, reszta leżała martwa bądź ciężko ranna na ziemi.
Osunęłam się. Podczłapał do mnie smok i oparł łeb na moim ramieniu.
- Pomściłaś moja matkę – powiedział.
- Drobnostka.
- Jesteś ranna.
- Drobnostka.
- Dziękuję.
- Drobno...
Nie dokończyłam jednak, gdyż zemdlałam.

I tak rozpoczęła się największa w moim życiu przygoda. Znajomość ze smokiem Rithintrem.
Related content
Comments: 0